Zapowiedziane pod koniec ubiegłego roku podwyższenie wieku emerytalnego nabiera przyspieszenia. Nieugięty premier forsuje projekt, który ma ostatecznie uzdrowić system emerytalny a Polakom zapewnić godziwe świadczenia. Problem w tym, że w dyskusji nad propozycją rządu pomijanych jest wiele argumentów, które mogą podważać efektywność planowanych zmian.
18 listopada 2011 roku premier Donald Tusk podczas sejmowego expose zapowiedział podwyższenie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn do 67 lat. Chór ekspertów i dominujących mediów przyklasnął niepopularnym planom przywołując od lat powtarzane slogany. Obywatele zamiast prognoz i analiz słyszą „wyższy wiek emerytalny to wyższe emerytury i efektywniejszy system emerytalny”. Rzeczywistość jest o wiele bardziej skomplikowana.
Polska popełnia demograficzne samobójstwo
Bezpośrednią przyczyną podjęcia reform jest przewidywany na lata 40. XXI wieku drastyczny brak rąk do pracy – przekonywał kilka dni temu premier Donald Tusk. Trudno nie zgodzić się z szefem rządu, co do diagnozy sytuacji demograficznej, ale przecież samo wydłużenie wieku emerytalnego tej sytuacji nie poprawi. Potrzebna jest aktywna polityka prorodzinna a pytany o nią jakiś czas temu premier odpowiedział w rubasznym stylu, że aby rodziło się więcej dzieci nie potrzebne są ustawy tylko „trzeba wziąć się do roboty”. Warto przypomnieć, że nasz kraj ze współczynnikiem dzietności na poziomie 1,29 (na jedną kobietę) zajmuje 209 pozycję na świecie. Według szacunków GUS w całym 2011 roku w Polsce urodziło się zaledwie 380 tys. dzieci. W roku 2010 było ich 413 tys. W 2009 zaś – 425 tys.
Grzegorz Marynowicz
Bankier.pl
